Regionalne baśnie, legendy i podania

Inowrocławskie legendy

Czy "czarna dama" błąka się po inowrocławskich ulicach?

Opowieści o duchach zawsze budzą emocje i wywołują odrobinę dreszczyku. Także w naszym regionie są miejsca znane z częstych odwiedzin tajemniczych postaci, które - jak twierdzi wielu - nie są z tego świata.
Wielu inowrocławian jest przekonanych, że swojego ducha ma ul. Plebanka. Podobno w dżdżyste, jesienne wieczory ukazuje się tam duch "czarnej damy". Niektórzy przysięgają, że zjawę widzieli na własne oczy. Ukazuje się ona jedynie osobom, które idą ulicą samotnie, jest ubrana na czarno i z reguły po kilku sekundach rozpływa się we mgle. Nikt jednak nie wie kim za życia była "czarna dama" i dlaczego ukazuje się przechodniom akurat w tej części naszego miasta. Być może w dawnych czasach mieszkała w jednym z pobliskich budynków. Chyba na zawsze pozostanie to tajemnicą.
Tajemnicze morderstwo
Starsi mieszkańcy Pakości opowiadają natomiast o zjawie, która straszy od wielu lat w jednej z tamtejszych kamienic. Podobno jest to duch kobiety, która w niewyjaśnionych okolicznościach została zamordowana w XIX wieku. Budząca grozę zjawa nocami wędruje po drewnianych schodach kamienicy. Wprawdzie nikt jej nie widział na własne oczy, ale wielu lokatorów słyszało złowrogie skrzypienie schodów i tajemniczy szept dochodzący ze strychu budynku. Niektórzy twierdzą, że duch kobiety będzie straszył aż do chwili, gdy wyjaśniona zostanie do końca sprawa morderstwa.
Legenda o rycerzu
Z Pakością związana jest także legenda o duchu rycerza, który ponoć ukazuje się raz do roku na wzgórzu kalwaryjskim. Niektórzy są przekonani, że to zjawa jednego z dawnych właścicieli Pakości, którzy w dawnych wiekach brali udział w wyprawach krzyżowych. Jeden z nich ślubował nawet, że nie zejdzie z konia dopóty, dopóki grób Chrystusa nie zostanie odbity z rąk Arabów. Inny zaś będąc w Rzymie ugryzł podany mu do pocałowania kawałek drzewa - krzyża, na którym ukrzyżowano Chrystusa. Za ten właśnie czyn miała go spotkać surowa kara.
Dotkliwa kara
Duch błąka się teraz po świecie, by raz w roku, w pełnej zbroi stać się widzialnym. Na koniu stara się wówczas sforsować drzwi kalwaryjskiego kościołka lecz od wielu wieków ta sztuka mu się nie udała. Ponoć nie jest mu dane, by wejść do świątyni, w której od dawna przechowywany jest jeden z największych odłamków drzewa - krzyża z Jerozolimy.

Artykuł opublikowany w "Gazecie Pomorskiej". Piątek, 14 września 2001 r.
 
Legenda "O skrzacie, który w Inowrocławiu opiekował się końmi"

Dawno temu, gdy w Inowrocławiu odbywały się głośne na całą okolicę jarmarki miało miejsce pewne zdarzenie. Otóż kiedyś na inowrocławskim targu stały stajnie pełne koni. Stajnie te były własnością inowrocławskiego szynkarza. Przyjeżdżający na jarmark ludzie pewnego razu zauważyli, iż właściciel koni nigdy ich nie karmi, a słyszeli od innych, którzy podobno widzieli na własne oczy, że konie były utrzymane w dobrej kondycji. Pewnej nocy podkradli się pod stajnie i drżeniem serc obserwowali, co się w nich dzieje.
Noc była ciepła, upalna i parna. Było cicho i tylko słychać było szelest myszy, które wykradały koniom owies, same konie cichutko rżały, przeżuwając podane jadło. Podglądacze widzieli jak "coś" wkłada do żłobów owies i dźwiga wiadra wody w celu nakarmienia i napojenia koni. Przyjrzawszy się dokładniej zauważyli, iż tym "coś" jest zmokła kura.
O północy, gdy zegar ratuszowy wybił godzinę dwunastą, do stajni wszedł gospodarz, który je obszedł i sprawdził, czy wszystkie konie są nakarmione i napojone, a wychodząc przykazał kurze dbać o zwierzęta. Najstarszy z gospodarzy, po głębokim namyśle, doszedł do wniosku, że w tę kurę wcielił się skrzat, który z nieznanych powodów pomagał szynkarzowi. Pewnie też po północy ludzką postać przybierał, a gdy słonko zaświeciło na powrót zmieniał się w kurę. To pomyślawszy nakazał kamratom opuścić stajnię. I nigdy już nikt owych stajni nie nachodził ani końmi się nie interesował.

Źródło: http://www.dawny-inowroclaw.info/legendy/109-o-skrzacie-ktory-w-inowroclawiu-opiekowal-sie-konmi

Legenda "O zatopionej armii"

Opowiada się iż w Noteci zatopiony został oddział polskiego wojska, który jednak nie zginął, ale śpi do dzisiejszego dnia. Widział owo wojsko pewien gospodarz z okolicy, który do miasta Inowrocławia ongiś na targ jechał. Został wczesnym rankiem, gdy opary z mokradeł nadnoteckich jeszcze nie opadły i widoczność raczej była słaba, zatrzymany na brogu Noteci przez żołnierza dziwnie jakoś ubranego w mundur nie dzisiejszy.
Żołnierz ów zaproponował, iż zboże, które gospodarz chce sprzedać na inowrocławskim targu on kupi, ale musi je gospodarz sam załadować. I wtedy rozstąpiła się rzeka, w jej dnie ukazały się wrota prowadzące w głąb ziemi. Wrota otwarły się. W ogromnym pomieszczeniu stały konie w rzędach przy żłobach, a pod ścianami spali rycerze.
Gospodarz przy wejściu zauważył ogromny dzwon. Przez nieostrożność, dźwigając worki ze zbożem, potrącił go lekko i dzwon odezwał się. Wtedy konie, dotychczas spokojne, zaczęły rżeć, a rycerze powoli budzili się, pytając, czy już nadszedł czas. Oficer zaczął ich uspokajać, mówiąc by nie wstawali, bo ich czas jeszcze nie nadszedł. Gospodarz wniósł ostatni worek ze zbożem, otrzymał zapłatę i wyszedł przerażony, gdy się obrócił, Noteć płynęła leniwie, mgła opadła i śladu nie było po podwodnym przejściu.

Źródło: http://www.dawny-inowroclaw.info/legendy/108-o-zatopionej-armii

Legenda "O królowej Jadwidze i Krzyżakach"

Opowiadają w Inowrocławiu, iż historia ta wydarzyła się bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, gdy miasto stanowiło pogranicze polsko-krzyżackie na skutek niefortunnej decyzji Konrada mazowieckiego, który do Polski zakon krzyżacki sprowadził dla utrwalenia wiary katolickiej. Krzyżacy prędko dali się we znaki sąsiadom, podbijając ich ziemie, uciekając się do pomówień i gróźb. I nie modlitwą i łagodnością przekonywali opornych do swojej wiary, jeno pożogą, zgliszczami lamentem sierot i wdów.
Długo walczono w Inowrocławiu z okrutnym sąsiadem, do Polski szły coraz liczniejsze rejzy z dalekiego Malborka. Biały płaszcz z krzyżem nie zapowiadał spokoju, a budził lęk i zgrozę. Wiele razy próbowano dogadać się z okrutnikiem. Spotykano się na dyskusjach i procesach. Nie pomogło! Upominał Krzyżaków waleczny, choć miłujący pokój król Władysław, który z puszcz litewskich do Polski przyszedł, króla Polski Jadwigę poślubiwszy, by wspólnemu, Polakom i Litwinom, przeciwstawić się wrogowi.
Często król Władysław od Krakowa i młodej żony odjeżdżał, by w Inowrocławiu bacznie przyglądać się osobliwym rabusiom, zamieszkałym wsie kujawskie: Murzyno i Orłowo. A i ojcowskim słowem upominał i gdy to nie pomagało to i ręką swą własną swawolników karcił. I stało się kiedyś, iż doszło do spotkania w inowrocławskim kościele św. Mikołaja obojga królestwa z delegacją zakonu.
Król zrazu, poprzez swoich przedstawicieli, wypowiedział Krzyżakom wszystkie ich zbrodnie, chciwe zagarnięte a bezprawne polskich ziem, grabieże i mord. Ale na nic się zdały wszelkie pertraktacje. Wysłannicy krzyżaccy na polskiego króla, polskich rycerzy, rzucali oszczerstwa. Udział w spotkaniu brała także Jadwiga. Długi czas przysłuchiwała się wywodom krzyżackim, ich kłamliwym i bałamutnym wyjaśnieniom. I w pewnym momencie w Jadwidze zagrała rycerska krew. Wstała i rzekła takie, prorocze słowa: "jeszcze póki żyję, Bóg wzdraga się was ukarać za wszystkie popełnione przez was zbrodnie, jednak po mojej śmierci Bóg dłonią mego męża, króla Władysława was ukarze i będzie to cios śmiertelny. Nigdy więcej nie odrodzicie się, plemię plugawe." To rzekłszy królowa wyszła.
Minęły lata. królowa zmarła w "aureoli świętości". W 1410 roku spełniła się przepowiednia świętej królowej. Bóg pokarał Krzyżaków dając Polakom Wiktorię Grunwaldzką.

Źródło: http://www.dawny-inowroclaw.info/legendy/95-legenda-o-krolowej-jadwidze 

Kujawskie opowieści, czyli dwa tygodnie z dziadkiem
 w opracowaniu Krzysztofa Semenowicza 
- absolwenta Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich

Poniedziałek

Pamiętam, jak przed laty, moja babcia, zawsze w ferie opowiadała nam (mnie i mojemu rodzeństwu) kujawskie legendy. W każdy poniedziałek, czwartek i weekendy siadaliśmy u nóg babci, która zasiadała w dużym, drewnianym, bujanym fotelu i zaczynała snuć swoją opowieść!
Każda z ośmiu legend była inna, wyjątkowa i fascynująca.
Dziś sam jestem dziadkiem i pragnę, abyście wy moje drogie wnuki usłyszały legendy, które kiedyś mnie wzruszały, przestraszały, śmieszyły i o których nie mogę zapomnieć.
Mamy poniedziałek, zatem wysłuchajcie podania o... Złotnikach Kujawskich – obecnego centrum naszej gminy!

Opowieść pierwsza

Złotniki to stara osada na Kujawach. Podania mówią, że nazwa jej pochodzi z bardzo dawnych czasów, ponieważ przez te tereny przechodził szlak wodny Notecią i drogami z Inowrocławia przez Tuczno na Łabiszyn. Miejsce to upodobali sobie na odpoczynek rzemieślnicy trudniący się złotnictwem. Od nich prawdopodobnie powstała nazwa Złotniki. Dodano Kujawskie, bo na ziemi kujawskiej się znajdują i aby odróżnić je od Złotnik koło Żnina.
Przez wiele wieków była to mało znana wieś. Dopiero w roku 1861, kiedy pobudowano jednotorową kolej żelazną z Inowrocławia do Bydgoszczy, a w roku 1912 położono drugi tor, wieś się rozbudowała i stała zamożniejsza.
Dawno, dawno  temu, jeszcze w XIX wieku, kiedy to Francja i Rosja prowadziły ze sobą wojnę, Napoleon Bonaparte cesarz francuski, wyruszył ze swoim wojskiem przez zdobytą Europę na podbój Rosji. Gdy zaskoczyła ich tam sroga zima, wycieńczone bitwami i mrozem wojska rozpoczęły ucieczkę. Droga odwrotu przechodziła przez naszą wieś. Przejeżdżali tędy bardzo strudzeni. Wieźli ze sobą ogromny majątek -  różne złote kosztowności. Postanowili zakopać je w tym miejscu i wrócić później po złoto, ponieważ cesarz planował kolejną wyprawę na Rosję. Nigdy już nie przyjechali w te strony, złoto pozostało. Niektórzy powiadają, że od tego czasu miejscowość nazwano Złotnikami, a ponieważ mieści się ona na Kujawach, przyjęła się nazwa Złotniki Kujawskie.
Poza tym od dawien dawna tereny między Inowrocławiem, Tucznem a Nową Wsią znane były z bogatej i żyznej gleby. Co roku pola złociły się łanami zbóż. Tak wielka obfitość płodów rolnych spowodowała, że zwano je złotem tej ziemi. Gospodarze mieszkający na tych terenach cieszyli się, że mają więcej złota, niż rzemieślnicy trudzący się alchemią.
A teraz pora już do łóżek. Może nawet przyśnią wam się nieprzebrane skarby ukryte w naszej ziemi....?

Środa

Dziś, w ten piękny, mroźny czwartkowy wieczór opowiem wam legendę o... Starej Tuczynie, kobiecie, która setki lat temu odmieniła życie mieszkańców Tuczna!

Opowieść druga
Dawno, dawno temu po wsi Przedbojowice bardzo często chodziła stara, gruba żebraczka, której nikt nie lubił. Dużo osób wyśmiewało się z niej, lecz była garstka ludzi, która szczególnie szydziła z jej otyłości.
Pewnego dnia grupka pięknie zbudowanych młodzieńców posłała  w jej kierunku sporo niezbyt przyjemnych wyzwisk. Tuczyna (bo tak ją nazywano) rozwścieczyła się tak bardzo, że rzuciła na młodzieńców niesamowity, tajemniczy urok! Po tym zdarzeniu  chłopcy zamienili się w brzydkich, garbatych ludzi, za którymi żadna dziewczyna nie chciała się obejrzeć!
Lecz to nie wszystko, pewnego dzionka miarka się przebrała... Tuczyna zdenerwowała się do tego stopnia, że rzuciła klątwę na całe ówczesne Tuczno i wieś została zalana (o dziwo, tajemnicza woda wytrysnęła z jednej studni). Rozlewisko było tak wielkie, że nazajutrz jeden z możnych tego świata uznał je za jezioro, które wraz z otaczającymi je ziemiami tak bardzo mu się spodobało, że założył u jego brzegów osadę.
Pewnego razu podczas jednego z połowów bardzo się zdziwił, bo każda ryba, którą złowił była większa od poprzedniej (jakby ktoś specjalnie je ,,tuczył”). Nagle zobaczył na brzegu owego jeziora przygarbioną kobietę, podpłynął do niej i zapytał, jaką nazwę nosi ten naturalny zbiornik wodny. Odpowiedziała mu ona, że Jezioro Tuczyńskie. Po powrocie do osady nazwał ją Tuczno.
Tak więc powstała nasza piękna wieś, a ludzie są tu dobrzy i mili, w przeciwieństwie do dawnych mieszkańców Przedbojowic.
A wy pamiętajcie, żeby również być miłymi, dobrymi i grzecznymi szczególnie dla starszych, zasługujących na wasz szacunek.

Piątek

Tak, tak, moje dzieci, po dwóch dniach oczekiwań czas na legendę o... Kramerze, panu Jordanowa i członku Klubu Masonów. To będzie straszna opowieść, ale... posłuchajcie. 


Opowieść trzecia
            Jordanowo, jak wiele innych wsi w okolicy, była od bardzo dawna (w wyniku rozbiorów) własnością rodów niemieckich. Ostatni z dziedziców nazywał się Kramer. Zamieszkiwał w pięknym wówczas  dworku, naprzeciwko którego stały stare spichrza, a dookoła rozciągały się różne zabudowania gospodarcze. Pałac, jak i sąsiadujący z nim piękny park, okalały różne gatunki dorodnych drzew. Królowały wśród nich przepiękne dęby. Do jednej z części parku prowadziła aleja zakończona piękną bramą wjazdową z krzyżami, za którą znajdował się  cmentarz rodziny Kramerów.
Cała okoliczna ludność ciężko pracowała na rzecz dziedzica. Ludzie różnie o nim opowiadali. Trudno obecnie wnioskować czy był dla ludzi złym panem, czy dobrym. Zapamiętano go jako kulawego mężczyznę, który regularnie obchodził swoje włości. Najczęściej w ciągu dnia pokonywał trasę dookoła spichrzy. Wracał do pałacu, z którego kierował się do parku zwanego przez mieszkańców gajem. Oglądał tam każde drzewo.
Ludzie mówili, że był masonem i jako członek Loży Masońskiej miał obowiązek strzec jej tajemnic. Podobno pod spichrzem były przestronne piwnice, w których odbywały się bardzo dziwne praktyki. Opowieści o nich były tak straszne, że trzymały ludzi z dala od piwnic. Mówiono, iż dziedzic w piwnicach przygotowywał kandydatów do masonerii i odbierał od nich ślubowanie. Praktykom tym towarzyszyły wówczas straszne dźwięki: łoskot bicia w stalowe obręcze i błyski przenikające na zewnątrz małymi oknami piwnic. Podobno niewielu śmiałków wytrzymało te próby. Większość wyskakiwała krzycząc, a w ich oczach widać było wielki strach. Nikt nigdy nie dowiedział się od nich, co działo się w lochu. Ci, którzy przeszli próby pomyślnie, też milczeli zobowiązani tajemnicą bractwa.
Może wybierzemy się kiedyś razem w tamten rejon, aby zobaczyć, gdzie kiedyś żył tajemniczy dziedzic?

Niedziela

Jedną z moich ulubionych legend jest  podanie o... Dobrogościcach, ale to opowieść  dla odważnych. Czy jesteście na nią gotowi? Tak? To posłuchajcie.

Opowieść czwarta

Od zarania dziejów starsi ludzie opowiadali, że w kierunku północnym od Złotnik Kujawskich znajdowała się karczma i zajazd konny. Karczma była pięknie położona miedzy lasami i rozlewiskiem jeziorka, gospodarz zaś ugościł każdego dobrym jadłem i napitkiem. Do gospody zajeżdżała okoliczna szlachta i wiejskie chłopy. Chętnie jedli dobrze przygotowane potrawy, popijali gorzałką i piwem.

Niestety, przyszły wojny, a Żyd zbankrutował i potem zmarł. Żona jego cały majątek razem z karczmą i budynkami obejścia sprzedała. Kupił je Hempel, pobliski włościanin, z pochodzenia Niemiec. Mówiono nawet, że dziedzic Hempel zapisał duszę diabłu. Dziwny to też był szatan. Ponoć budowniczy, bo Hempel po owej znajomości musiał co roku coś zbudować. Jednego roku postawił oborę, następnego stodołę. Już myślał, że trochę odpocznie, ale nie wiadomo dlaczego, przy stodole szczyt się przewrócił, musiał postawić szczyt. Gdy się spichlerz zawalił, budował spichlerz. I tak ciągle musiał budować. Miał swoich murarzy, którzy przy takim gospodarzu mieli moc roboty. Hempel włodarzył w Dobrogościcach do końca II wojny światowej.
Gdy sowieci byli już blisko, stary dziedzic z całą rodziną uciekł do Niemiec. Tam wkrótce zmarł. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od śmierci dziedzica, co dzień około godziny dwunastej w Dobrogościcach przy dworze pojawiał się ... czarny pies. Strach padł na mieszkańców. Zorganizowana wiejska straż próbowała go schwytać. Po wielu próbach dziwny zwierz został trafiony z karabinu. Wówczas zaczęło się błyskać, pojawiło się dużo czarnego dymu i ognia. Kiedy wiatr wszystko rozwiał, po psie nie zostało nawet popiołu. I nigdy się więcej nie pojawił. Ludzie w Dobrogościcach  już się nie boją, a legendę, w ciepłe wieczory opowiadają chętnie dwaj starsi panowie – moi starzy znajomi. 

Wtorek

Legenda o Dźwierzchnie jest bardzo piękna, lecz jej historia jest jeszcze piękniejsza, ponieważ wieś to tajemnicza i wyjątkowa!

Opowieść piąta

Od wielu lat, w miejscu gdzie Noteć wypływa z jeziora Mielno, znajdowała się stara osada, którą w dokumentach historycznych różnie nazywano. Dzisiaj zwie się Dźwierzchnem. Na miejscu prastarej osady wzniesiono kościół częściowo drewniany, częściowo z kamienia. Była tu pierwsza osada biskupów kujawskich, a ziemie okoliczne stały się własnością kościelną na następne stulecia.
Ludziom w osadzie żyło się dobrze, bowiem dookoła rozciągały się pola uprawne, winnice. Korzystając z sił przyrody, działał tu również młyn wodny. Była to bogata osada. Przez Dźwierzchno przechodzi trakt z Inowrocławia do Łabiszyna i dalej w kierunku Bydgoszczy. W małym romańskim kościółku zawieszono obraz św. Katarzyny. Zawieruchy wojenne, napaści, grabieże nie ominęły również Dźwierzchna. Skradziony przez Szwedów obraz św. Katarzyny powieziono w głąb kraju i  wtedy stała się rzecz dziwna. Po kilku miesiącach ludzie ujrzeli płynący Notecią obraz, pozostawiający za sobą świetlistą drogę, który zatrzymał się obok kościoła. Gdy podeszli bliżej rozpoznali, ze to ten skradziony. Wnieśli go uroczyście do wnętrza świątyni, a zakręt Noteci nazwali „kolanem św. Katarzyny". Nazwa ta jest wśród ludności Dźwierzchna nadal aktualna i nie przypadkowo parafia nowej świątyni, bo stary kościół dawno spłonął, jest pod wezwaniem św. Katarzyny.

Czwartek

Wreszcie nadeszła pora na krótką opowieść o Będzitowie – niewielkiej, lecz pięknie położonej i spokojnej wsi naszej gminy, w której działy się kiedyś rzeczy mrożące krew w żyłach.
Opowieść szósta
Było to bardzo dawno temu, ale starsi ludzie znają te opowieść, ponieważ babcie im ją opowiadały.
W lasach niedaleko Będzitowa znajdowała się stara chata drwala. Pewnej bardzo ciemnej nocy zbliżyła się do niej przygarbiona postać, weszła do środka i pospiesznie ukryła w zakamarkach jakieś zawiniątko.
Następnego dnia okazało się, że z kościoła zginęły cenne przedmioty i pieniądze. Złodzieja nie znaleziono nigdy, lecz po latach w opuszczonej chacie drwala zdarzyła się dziwna historia. Przybył tam nieznany nikomu osobnik, znowu nocą i w tajemnicy. Zapalił naftową lampę i rozpoczął poszukiwania. Tak był zaaferowany pracą, że nie zwrócił uwagi na coraz mocniej szalejącą wichurę i ulewę. Trzasnęły okiennice, wicher strącił ze stołu lampę. Wybucha rozlana nafta. Kolejny trzask i drzwi się zaklinowały. Tajemniczy mężczyzna nie miał odwrotu, zginął w płomieniach.
Ludzie mówili, że zwłoki zniknęły, a skarbu nigdy nie odnaleziono. W miejscu, gdzie była chata, podobno straszy.
       Prawdopodobnie złodziej nadal szuka swojego skarbu, broniąc jednocześnie  do niego dostępu.

Sobota

      Dziś usłyszycie, moje kochane wnuczęta, opowieść dotyczącą... Mierzwina!

Opowieść siódma

Jadąc ze Złotnik Kujawskich w kierunku Inowrocławia, skręcimy w prawo, znajdziemy się w Mierzwinie. Zobaczyć tam można pozostałości dworskie, których świetność i piękno błyszczało jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku. Pałac przez kilkaset lat należał do właścicieli niemieckich, podobnie jak wiele innych dworów w okolicy.
Tym pałacem bardzo dawno temu włodarzyła kobieta. Była, jak na Niemkę, dobra dla ludzi. Była też niezmiernie bogata. Swoją dobroć zachowała do późnej starości. Wszyscy dookoła lubili starszą panią i szanowali ją. A kiedy zmarła, na cmentarzu rodzinnym w Mierzwinie postawiono na jej cześć piękny pomnik. Pochowano ją wraz z częścią bogactwa: kosztownymi klejnotami i biżuterią. Były tam naszyjniki, bransolety i pierścienie szczerozłote.
Po jakimś czasie, jak to na cmentarzach bywa, przyszło dwóch ludzi chętnych szybko się wzbogacić. Już od wejścia na cmentarz, który leży w małym lasku, zaczęli wołać: Klara ... oddaj  wszystkie klejnoty! To zawołanie powtarzali kilkakrotnie. Musiało to zdenerwować panią Klarę, bo nagle rozległy się grzmoty, zadzwoniły łańcuchy. W oddali pojawiły się błyskawice i jakaś postać: jasna, ogromna pokazała się cmentarnym rabusiom. Strach zdjął ich tak ogromny, że po krótkim odrętwieniu ze ściśniętymi gardłami uciekli. Była to szaleńcza ucieczka przez cmentarny lasek i aleją kasztanową, aż daleko za Mierzwin.
Dziś już z cmentarza pozostało niewiele. Ciekawe gatunki posadzonych tam drzew wycięto. a grobowce przysypała ziemia, niektóre pozapadały się. Tylko piękna aleja kasztanowa może być drogowskazem dla tych, którzy chcą naruszyć spokój pani Klary. Ale, jak starsi ludzie powiadają, od tamtego zdarzenia, nikt nie próbuje w pobliżu grobów wymówić zdania, które może rozgniewać panią Klarę.
I wy również tego nie próbujcie. Dobrze wam radzę!

Niedziela

Niestety, to ostatni wieczór z legendami. Zapamiętajcie je. Może wy również kiedyś wspomnicie starego dziadka i opowiecie swoim wnukom to, czego się od niego dowiedzieliście.

Opowieść ósma

Dawno, dawno temu, kiedy wojska szwedzkie wracały spod Częstochowy, przechodziły przez Tuczno i Dźwierzchno, podążając do Łabiszyna. Ciągnęły za sobą skrzynie ze zrabowanymi łupami. Jak głoszą podania, owe wojsko pogubiło większość skarbów, przeprawiając się przez jezioro Pląsno.
Tamtejszy leśniczy z synem odkopali te łupy i na wypadek, gdyby Szwedzi wrócili, zakopali je w innym miejscu. Młodzieniec podczas przenoszenia skrzyń oberwał się i zmarł. Sam leśniczy też nie doczekał długiego żywota.
Podobno po latach część skarbu odkopano, lecz ani szczęścia, ani pieniędzy on nikomu nie przyniósł! I zapomniano o nim. Ciekawe, czy owy skarb leży jeszcze  na dnie bagien Pląsna?
A jak wy myślicie?

Na podstawie legend zapisanych w kronikach kościelnych z terenu gminy Złotniki Kujawskie.

Mysia wieża w Kruszwicy 

Mysia Wieża (Fot. M.M. - sierpień 2004)
Po pogrzebie Popiela starszego wybrany został na jego miejsce syn jego, drugi Popiel, którego Chostkiem od brody i włosów na głowie rzadkich, co rozpustnego znaczy, zwano: a to z dozwoleniem stryjów jego książąt. Lecz dla jego młodych lat więcej stryjowie rządzili niż on sam. Gdy dorósł, dali mu żonę z Niemiec, która mu się bardzo wkradła w serce, tak iż ona rządziła, a nie on: przeto o nic innego nie dbali, jedno tańcowali, dobrej myśli byli. Bacząc to stryjowie jego upominali go, aby tego poprzestał, a R. P. przedsięwziął i o niej lepiej radził. Żonę takoż jego upominali mówiąc: przetośmy cię synowcowi za małżonkę dali, spodziewając się tego po tobie, abyś go ty, jako mędrsza, hamowała od tych zbytków, które czyni. Lecz i ona, bojąc się tego, aby mimo syny jej albo męża, którego z stryjów innego nie obrali, zmówiła się z mężem, kazała mu się rozniemóc na śmierć, a gdy tak uczynił, obesłał stryje wszystkie, powiadając im, iż się na śmierć rozniemógł, i prosząc, aby się do niego zjechali, chcąc przed nimi testament uczynić. Gdy przyszli, cieszyli chorego: on im dzieci i żonę poruczał, był płacz po wszystkim dworze; ku wieczorowi prosił ich, by siedzieli przy nim, a pili z nim i jedli. Przyniesiono trunki ktemu przyprawione, napił się sam najpierw z jednego kubka, a onym drugie przyprawne z trucizną podano; gdy się porządkiem napili, strzegąc tego, aby tam który zaraz nie padł, zmyślił sobie, iż się chce uspokoić i prosił, żeby mu ustąpili, aby mógł usnąć. Ustąpili wszyscy precz, winszując mu zdrowia. Gdy przyszli do gospod, rozpalił ich jad, wielką boleść cierpieli, rychło pomarli. 
Fot. M.M.
U stóp wieży nadal grasują myszy... i to - jak widać - całkiem spore:-)
Gdy pani księżna usłyszała o ich śmierci, pomówiła, iż ich bogowie skarali. Powiadając to, że musieli co złego nam myślić, i nie dała ich chować, jedno w jezioro wmietać; z których ciał poczyniła się wielkość myszy, które się rzuciły na Popielą i zżarły go, i zamordowały i jego żonę, i syny, których nie mogli słudzy ani ogniem, ani bronią odegnać; a chociaż na wodę uciekali, wszędzie ich myszy goniły, aż na koniec gardła dali od nich na zamku kruszwickim. 
Gmin kruszwicki utrzymuje po dziś dzień, że Popiel chcąc się od natrętnych myszy zasłonić, kazał zrobić wielką szklaną banię, w której się zamknął z żoną i z dziećmi, i tak kazał się puścić na jezioro Gopło, ale i to nie pomogło, bo myszy banię przegryzły i zajadły Popiela.

Piast

Piast w całej okazałości... (Fot. M.M.)
Był w Kruszwicy obywatel, syn Koszyków imieniem Piast, wzrostu siadłego, szerokich i długich pleców, wiek średni już pomijając, a z niewielkiego grunciku roli i z barci żywot swój utrzymując. Człowiek prosty, sprawiedliwy, ludzki, jałmużnik, i podług mienia swego uczciciel wielki. Temu, gdy żona imieniem Rzepicha *, od obyczajów jego nieróżna, jedynego syna powiła, a za żywota jeszcze Popiela, pierwszy włos obrzędem pogańskim synowi podstrzygać i nazwisko nadać miał: na on bankiet wieprza zabiwszy i kadź miodu rozsyciwszy, przyiaciół wezwał był. Pierwej niż dzień uczty naznaczonej przyszedł, z trafunku nagodzili się mu dwaj nieznajomi w pielgrzymskim odzieniu młodzieńcy, których on widząc, że od dworu książęcego odepchnieni byli, łaskawie wezwał, w dom swój chętnie wprowadził, stół przygotował i dostatek z onych potraw, na przyszłe postrzyżyny przygotowa- nych, przed nich postawił. Tam rzecz wielka i dziwna przypadła: przyrosło nad zamiar mięsa; lunął się miód wierzchem naczynia swego. Wnet za tem Piast, za upomnieniem gości onych, statków więcej spożycza, miód w nie przelewa, a za sprawą onych, już nie tylko sąsiadów i przyjaciół swoich, ale też samego książęcia (gdyż naonczas nie tak się poważnie i pieszczono nosili panowie) ze wszystkim dworem jego na ucztę naznaczoną zaprasza. Ciż to tedy goście, gdy wtóry raz, a prawie czasu zjazdu onego do niego przyszli; Piast za rozkazaniem ich, z ubożuchnej spiżarni swej wszystek on zjazd od głodu prawie zdychający dostatkiem hojnej żywności karmił; gdyż każda rzecz ujęta, na to miejsce okwicie przybywała. Co gdy się rozsławiło, jednostajnym wszyscy głosem Piasta, nie zdaniem abo pomocy ludzką obranego, ale przejrzeniem Boskim za pana sobie być podanego, krzyknęli. Zbiegnie się wtem do domu jego wielka moc panów: proszą i wymagają na nim, aby lecącą rzeczpospolitę podźwignął: wzbrania się ten. Za sprawą jednak i pozwoleniem gości swoich, tak jako chodził w siermiędze, w kurpiach łyczanych na zamek od starszych prowadzony jest. A goście oni, dosyć uczyniwszy powinności swej, zniknęli. Rozumieją tedy jedni, że to byli aniołowie Boży, jałmużnę i dobroczynność, chociaż poganinowi, odpłacający.

* Na goplańskim jeziorze dziś jeszcze jest wysepka nosząca nazwę: Rzepny.

Źródło: Podania i legendy  http://literat.ug.edu.pl/podania/003.htm

2 komentarze: